WSPOMNIENIE – STANISŁAW RODZIEWICZ W DNI PAMIĘCI O ŻOŁNIERZACH WYKLĘTYCH

12 min czytania

W wyjątkowych Dniach Pamięci Żołnierzy Wyklętych Stowarzyszenie Łagierników Żołnierzy AK pragnie przypomnieć sylwetkę Żołnierza Niezłomnego Kresów Wschodnich II RP – kpt Stanisława Rodziewicza, zmarłego 09.06.2017 r. w Wilnie. Poniżej zamieszczamy jego wspomnienie z 2013 r. ze służby dla Polski :

„Urodziłem się 27.03.1923 r. we wsi Zygi, gmina Bieniakonie. W 1939 r. ukończyłem 7 klas w szkole średniej im. Ignacego Mościckiego. Moim najskrytszym marzeniem było wstąpić do wojska, ponieważ w mojej rodzinie było wielu wojskowych, ale życie ułożyło się trochę inaczej. 01.09.1939 roku Niemcy napadli na Polskę, z zachodu, a 17.09 ze wschodu wojska rosyjskie zajęły miasta i miasteczka. W naszej szkole od razu zaczęli uczyć po rosyjsku, to było dla nas strasznie. Przyszliśmy do szkoły, a naszych nauczycieli już nie było. Ludzie opowiadali, że tej nocy wszystkich nauczycieli, a nawet i stróża, który miał czworo dzieci, wzięto i wywieziono w dalekie strony Rosji. Cudem ocaleli jedynie 2 Wojciechowskich i pani Szyrińska, ale nie znam ich dalszych losów.

 

W szkole uczyliśmy się po rosyjsku dwa miesiące, w grudniu Rosjanie zaczęli wywozić Polaków, wykształconych, potem gospodarzy, a nawet i leśników, którzy pilnowali lasów – wszystkich w dalekie części Rosji. Wszyscy byli w strachu, mój ojciec też slużył w Wojsku Polskim. Udało się nam jednak przetrwać okupację sowiecką. W 1941 roku Niemcy napadli na ZSRR, wojska niemieckie zajęły nasze polskie ziemie. Ja i moi koledzy ze szkolnej ławki musieliśmy się odtąd ukrywać, bo Niemcy brali na roboty wszystkich młodych. Było nas dużo, chowaliśmy sie po lasach, i w taki sposób założyliśmy swoją placówkę. Zaczęliśmy zbierać stare karabiny, a nawet dubeltówki i tak szykowaliśmy sie do wojny z wrogami.

 

W grudniu 1944 roku przed Bożym Narodzeniem było nas 19-tu i wszyscy poszliśmy do Jotkiszek (była tam szkoła, niedaleko od miasteczka Bieniakonie) by złożyć przysięgę i wstąpić do podziemnego Wojska Polskiego. Przysięgę przyjmował od nas porucznik Stanisław Szabunia (ps. „Licho“), by następnie odesłać nas wszystkich do Puszczy Rudnickiej na przeszkolenie. Używałem wtedy pseudonimu „Warneńczyk“. Po kilkunastu dniach zostałem wzięty do pełnienia służby żandarmerii przy dowódcy 2 batalionu 77 Pułku Piechoty AK – por. Janowi Borysewiczowi (ps. „Krysia“).

 

Zmienialiśmy pozycje. Koło Puszczy Rudnickiej rozbroiliśmy policję niemiecką we wsi Rudniki (położoną w kierunku Radunia, Lidy, Rokliszek, Poleckiszek), następnie to samo zrobiliśmy w moim rodzinnym miasteczku Bieniakonie puszczając Niemców wolno po wcześniejszym zabraniu im broni krótkiej. Przebywając w okolicach Dziewieniszek (zmierzając tam przez Bałkuny, Czyżewsk), po kilku dniach poszliśmy na Wilno. 7 lipca 1944 roku już szliśmy drogą, łączącą Wilno-Mińsk. Zdobyliśmy broń krótką z niemieckich taborów i zmierzając drogą zwaną Czarnym Traktem przez Kolonię Wileńską w kierunku cmentarza na Rossie w Wilnie. Opór niemicki był nieduży. Ciemną nocą doszliśmy do Góry Zamkowej. O świcie nadleciały samoloty niemieckie i zaczęły do nas strzelać. Nasza obrona była słaba, bo nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu przeciwlotniczego, dlatego musieliśmy zgodnie z wydanym rozkazem wycofać się w stronę Kolonii Wileńskiej. Tam wszędzie na domach, słupach były przyklejone ulotki, w których powiadomiano, że zbiórka dla wszystkich oddziałów odbędzie się w Wołkorabiszkach, więc i my tam wyruszyliśmy.

 

Wołkorabiszki położone były w dość znacznym oddaleniu od szosy oszmiańskiej i traktu turgielskiego. Przyjechaliśmy z Bagińskim na rowerach do Wołkorabiszek, gdzie szukaliśmy swoich. Było nas bardzo dużo, od razu poszliśmy do por. Borysewicza (ps. „Krysia“), który dał nam rozkaz sprawowania warty przy namiocie płk Aleksandra Krzyżanowskiego, (ps. „Wilk“), który ze sztabem operacyjnym wrócił do swojej kwatery polowej w Wołkorabiszkach. „Wilk“ wydał swojemu sztabowi operacyjnemu rozkaz nawiązania łączności z dowództwem wojsk sowieckich. W czasie naszej służby wartowniczej po krótkim czasie przyjechali Rosjanie i wzięli „Wilka“ na rozmowy do siebie. Nasz dowódca „Wilk“ już nie powrócił, a por. Borysewicz zarządził marsz w kierunku Puszczy Rudnickiej.

 

Wieczorem ja z kolegą Bagińskim jadąc na na rowerach za kolumną naszych wojsk blisko już Puszczy Rudnickiej, zostaliśmy poczęstowani przez jakąś kobietę mlekiem, gdy niespodziewanie zostaliśmy otoczeni przez Sowietów. Kazali nam oddać broń i inne rzeczy, zapakowali do samochodu i zawieźli do Miednik – 40 kilometrów od Wilna, gdzie spisano nasze dane. Trzymano nas tam kilka dni, potem spędzono nas w Kienie do pociągu w i wysłano do Kaługi. Po kilku tygodniach powieźli za Moskwę do Karbowa piłować las na opał. Mimo końca okupacji niemieckiej nie zostałem wraz z kolegami – Dębowskim, Sawickim, Żylińskim wypuszczeni z niewoli sowieckiej. Wtedy postanowiliśmy uciec, niektórzy uciekli już wcześniej, ich zatrzymano i pobitych, wygłodniałych przywieziono z powrotem, sądzono, by następnie wywieźć w nieznanym kierunku.

 

15 sierpnia 1944 r. pożegnaliśmy się z wszystkimi (było nas tam około 40 osób) i  we czwórkę ruszyliśmy na zachód. Szliśmy przez całą noc, przez rzeki, błota, lasy, żeby odejść jak najdalej, spaliśmy schowani w wysokich trawach, a wieczorem znów ruszaliśmy w drogę i tak szliśmy nocami w kierunku Gwiazdy Zachodniej. Niedaleko Smoleńska Dębowski i Sawicki, szukając jedzenia w wiosce, zostali zadenuncjowani przez miejscową ludność. Zostaliśmy więc we dwóch i dalej kierowaliśmy się na zachód. Dotarliśmy do przedwojennej granicy granicy Polski niedaleko miasta Mołodeczno. Tam spotkał nas młody gospodarz i zobaczywszy nas takich wymęczonych, kazał żonie szybko przyszykować gorącej wody do mycia, żeby umyć tych staruszków. Jakież było jego zdziwienie, gdy po umyciu i ogoleniu bród okazało się, że mamy tylko po 20 lat. Dzięki pomocy gospodarza dotarliśmy do pociągu towarowego do Wilna i dojechaliśmy tam 1 listopada 1945 roku na Wszystkich Świętych. Jak się okazało nasi koledzy – Dębowski i Sawicki dotarli do miasta pięć dni wcześniej.

 

Po powrocie znów zaczęliśmy organizować swoją placówkę dla działalności konspiracyjnej. W 1948 r. zatrzymany został Żyliński. Został skazany na 8 lat więzienia. W tym samym roku ożeniłem się, a 6 miesięcy po weselu mnie zatrzymano i wysłano do Grodna. Sowiecki Trybunał za działalność w polskim podziemiu niepodległościowym skazał mnie na 5 lat więzienia i jako bandytę wywieziono mnie na Sybir. Jak nam mówiono – by budować miasto. Pracowaliśmy przy robotach budowlanych, przy ścince w lesie nad rzeką Tom. Praca była bardzo ciężka, często przy 40-stopniowym mrozie. Ludzie chorzy i wycieńczeni od zmarznięcia, chorób, piekielnej pracy umierali po 8-9 osób dziennie, a nawet i więcej. Trupy wywożono na Łysą Górę i tam zakopywano.

Ja pracowałem przy budowie domu, akurat szukano wtedy majstra do ostrzenia pił, siekier, a ponieważ umiałem to robić, to wzięto mnie do tej roboty i od tego czasu ostrzyłem piły, siekiery, osadzałem. Mieszkałem z dwoma kolegami poza murem, osobno od innych w oddzielnym domku.

W marcu 1953 roku przyjechał do nas kierownik łagra i mówi, że „Stalin padoch“, tak on mówił właśnie „padoch“, a nie zmarł. Wtedy nas wypuszczono z łagru. Kierownik obozu proponował mi pracę, sprowadzenie rodziny, na co mu „ostrożnie“ odpowiedziałem, że urodziłem sie w Polsce. Tam jest mój dom, nasza ziemia, i że ja pojadę do swojej rodziny, a on na to powiedział, że tam jest ciężko – „u was ludzie z głodu umierają“.

 

W kwietniu 1953 roku, prawie po pięciu ciężkich i trudnych latach katorgi wypuszczono nas z łagru. Jakaż to była radość wracać w rodzinne strony. Wydano nam kartki, wsadzono w bydlęce wagony i tak dojechaliśmy do Nowosybirska. Tu uciekłem z transportu i już w innym ubraniu z kolegą kupiliśmy bilety i sami pojechaliśmy do domu, do rodzinnego Wilna. Gdy wróciłem do domu, po raz pierwszy zobaczyłem mojego synka Romana (w dokumentach – Stanisław). Gdy wziąłem go na ręce, zaczął krzyczeć : mama, mama –  to ruski, jak to było trudno słyszeć. Ale po kilku dniach wszystko się ułożyło, wtedy pojechałem do Wilna na milicję, aby otrzymać paszport. Wydano mi go, ale powiedziano że nie mogę zameldować się w Wilnie, bo byłem karany, więc muszę szukać miejsca poza Wilnem.

W więzieniu miałem kolegę z Nowej Wilejki, więc zaraz pojechałem do niego, bo Nowa Wilejka w tamtym czasie nie należała jeszcze do Wilna. Brat mego znajomego był  kierownikiem fabryki, dlatego mi pomógł zameldować się w Nowej Wilejce i przyjął do pracy. Pracowałem jako modelarz, robiłem z drewna różne formy do wylewania przemysłowych rzeczy (np. silników). Wtedy pracowało tam wielu Polaków, rozmawialiśmy tylko po polsku.

 

Po kilku latach została otwarta granica z Polską i tym, którzy mieli tam rodzinę, pozwolono jechać w gościnę. W Polsce w Krotoszynie mieszkała moja siostra, dlatego pojechałem ją odwiedzić. Nie widzieliśmy się od dawna, więc długo rozmawialiśmy o życiu, partyzance, opowiadałem, jak walczyłem, że byłem wywieziony. Sąsiąd siostry ostrzegł mnie jednak abym uważał i o tym nie opowiadał, bo w Polsce komuniści i mogą mnie aresztować.

 

Minęło wiele lat. Pozostałem na Wileńszczyźnie. Jestem członkiem Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej i Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK. Minęło wiele lat, ale  nie zapomniano o nas – ochotnikach podziemnego Wojska Polskiego. Ponieważ mieszkam niedaleko mogił żołnierzy AK w Kolonii Wileńskiej, odwiedzam je kilka razy do roku, sadzę kwiatki, sprzątam i póki żyję, będę tam chodził.

 

Mieszkamy razem z żoną Reginą we dwoje, synowie ukończyli studia wyższe, pracują. Mamy wnuki i prawnuki.  Za moją służbę dla Polski zostałem odznaczony Krzyżem Zesłańców Sybiru, Krzyżem Kawalerskim, Krzyżem za Wolność i Niepodleglość, medalem Pro Memoria, medalem Europy itp. Zostałem mianowany na stopień kapitana 12.05.2014 r.

 

Stanisław Rodziewicz“

 

Kpt Rodziewicz był aktywnym członkiem naszego Stowarzyszenia. Zmarł 9 czerwca 2017 roku w Wilnie i zostal pochowany na cmentarzu we wsi Paliuliszki, starostwa Mićkuny w rejonie wileńskim.

 

Cześć Jego pamięci.

Cześć pamięci Żołnierzy Niezłomnych Kresów Wschodnich II RP

 

Zarząd Stowarzyszenia dziękuje Pani Czesławie Malinowskiej za udostępnienie ww. Wspomnień Stanisława Rodziewicza.

Udostępnij ten Artykuł